Software is eating the world.
To słynny cytat z eseju Marca Andreessena z 2011 roku. Teraz mamy rok 2020 i chyba już niewiele branż byłoby w stanie funkcjonować bez programów komputerowych.
Rewolucja, która zaszła w działaniu biznesu, niespecjalnie jednak została uwzględniona w stosowanych umowach.
Inteligentne budynki wznoszone są na podstawie umów o roboty budowlane z jednym, standardowym i prawie zawsze takim samym postanowieniem zatytułowanym “własność intelektualna”, mimo, że bez oprogramowania stałyby się ciemnym, dusznym labiryntem, nienadającym się do użytku.
Właściciele fabryk zawierają umowy z dostawcami według tego samego od lat wzorca stosowanego zarówno do dostawy surowców jak i oprogramowania lub świadczenia usługi chmurowej.
Zamawiający publiczni zamawiają inteligentne systemy do zarządzania ruchem drogowym na podstawie specyfikacji, w których opis jednej tylko kamery jest obszerniejszy od regulacji umownych związanych z programem sterującym systemem.
Przykłady można mnożyć.
Najwyższy czas na zmianę przyzwyczajeń. Czasy, w których przeciętny prawnik nie musiał znać podstaw prawa autorskiego czy też orientować się w specyfice działania programów komputerowych oraz usług chmurowych, właśnie trafiły do lamusa.
Jeśli ktoś chciałby sprawdzić, czy jego stosowana od lat lub proponowana przez kontrahenta umowa nie jest przypadkiem “zjadana przez oprogramowanie” – zapraszam.